Czarno na białym. Rak skóry i wszystko inne
- Katrin Wiemeyer
- 14 stycznia 2023 r.
- Czas odczytu 4 min.
Część 11
Szczęśliwego Nowego Roku!
Nadszedł nowy rok. Święta za nami, 400 kostek domina zjedzone, prezenty rozpakowane, cały dom udekorowany, a potem niedekorowany. Świętowaliśmy Sylwestra, myśleliśmy o dobrych postanowieniach i śmialiśmy się z nich przez chwilę, a potem nadszedł czas, aby spojrzeć wstecz.
To niesamowite, co wydarzyło się ponownie w tym roku.
Rok 2022 był moim trzecim rokiem z diagnozą.
Wróciłem do pracy, zaangażowałem się w samopomoc tu i tam i zacząłem pisać tego bloga.
Podróżowałem, obserwowałem, jak moje starsze dzieci wprowadzają się i wyprowadzają, zaakceptowałem fakt, że numer cztery woli teraz przytulać się ze swoją dziewczyną niż ze mną i nauczyłem się, że numer pięć rzadko lubi nosić to, co lubię.
Nasza książka została opublikowana, a ja po raz pierwszy od lat poszedłem na koncert.
Byłem na trzecim odwyku, podobało mi się i nauczyłem się, że nie można skopiować najlepszego odwyku na świecie z najlepszymi kobietami na świecie, ale nadal można poznać wspaniałych ludzi.
Ukończyłem dodatkowe szkolenie jako "trener odpowiedni dla gatunku" oraz jako specjalista ds. najmłodszych dzieci.
Dużo czytałem, doświadczyłem superwizji, opracowałem nowe pomysły na karierę, a potem zdałem sobie sprawę, że nie wszystko działa. W każdym razie nie od razu.
Objąłem stanowisko o znacznie większej odpowiedzialności i znów pracuję więcej.
Uff... pisząc o tym w ten sposób prawie brakuje mi tchu.
Pełny gaz w nowy rok?
Z jednej strony, odzyskałem swoje życie i jestem z tego powodu niemal rozpierany dumą. Rok wcześniej myślałem, że już nigdy nie będę w stanie sobie poradzić, że mój niepokój w pewnym momencie mnie pochłonie i że prawdopodobnie i tak zachoruję na raka.
Dzisiaj wydaje mi się, że znowu mogę sobie z wieloma rzeczami poradzić, mój niepokój nie zniknął, ale przychodzi falami, więc nie spadam tak szybko. A czy mam lub będę miał więcej raka? Dowiem się, kiedy nadejdzie czas, albo i nie. A do tego czasu byłbym głupi, gdybym siedział tutaj i nie wykorzystywał w pełni swoich dni.
Urocza Pia, wspaniała kumpela z odwyku, powiedziała mi kiedyś: "Jak gównianie byłoby nie cieszyć się teraz każdym dniem, bez względu na pogodę, czy musisz iść do pracy, czy twój samochód jest zepsuty". To była jedna z tych rozmów, których nigdy się nie zapomina.
I dokładnie tak zamierzam wkroczyć w kolejny rok.
Mam wiele planów, marzeń, planów i już prześlizguję się przez dziwną dziurkę od klucza.
Naprawdę nie mogę się doczekać wiosny, kiedy wszystko zacznie kwitnąć, a nasz stary autobus przejdzie wiosenne porządki i lifting. Chcę też obudzić mojego vana z kempingowej drzemki i używać go do małych wycieczek do wspaniałych ludzi tu i tam... ponieważ może on robić więcej niż tylko przewozić torby z zakupami.
Wyjście z mojej strefy komfortu, poczucie, że mogę to zrobić sama, bez mojej skały, która niosła mnie, popychała i chroniła przez te wszystkie miesiące. Zawsze mogę do niego zadzwonić, gdy poczuję dreszcze lub tęsknotę.
Chcę zostawić kawałek mojego serca dla mojego małego żłobka, ale tylko tyle, żeby wystarczyło jeszcze na dom. Chcę wykorzystać czas z naszymi "maluchami", teraz wiem, jak szybko wszystkie są w drodze i żyją własnym życiem... i czas dla mnie i mojego męża.
Gdzie byłbym bez niego?
Chwiejna połowa bez ciepła, nadziei i pewności siebie.
Chcę podróżować, sadzić, czytać, uczyć się, towarzyszyć i podziwiać.
"Nie mówisz, że chcę, tylko że ja chcę!".
Zdanie z dzieciństwa, które dziś wydaje mi się takie głupie.
Bo bądźmy szczerzy... "Chcę" jest znacznie silniejszym uczuciem niż "pragnę", prawda?
Dwa życia "ciotki chorej na raka"
Poza tymi wszystkimi wielkimi planami, po raz kolejny zadaję sobie pytanie, gdzie tak naprawdę jest moje miejsce?
Jest "bańka raka", jak ją ochrzciliśmy w Oexen. Chroniona przestrzeń z innymi, którzy mnie rozumieją, którzy nie tylko są blisko mojego serca, ale wrosli w moje serce.
Jest też normalne życie, praca, rodzina, przyjaciele z "tamtych czasów".
Czasami czuję, że tak naprawdę nigdzie już nie należę.
W bańce raka cierpię z powodu złych wiadomości i jestem zrozpaczony, gdy towarzysze umierają.
Jestem podekscytowany opieką pooperacyjną, nie mogę spać, ale muszę iść do toalety 100 razy, kiedy muszę iść ponownie.
Piszę, opowiadam i słucham.
I czasami myślę, czy to wciąż jest mój "dom"?
Czy to nadal moje miejsce na rozmowę i płacz, skoro nie jestem już nawet w środku?
A może nawet lepiej byłoby opuścić skupienie tej bańki, aby uniknąć bycia złapanym na krawędzi łóżka raz po raz przez własne potwory uśmiechające się diabelsko?
A w codziennym życiu? Czy mogę znowu płynąć z prądem? Rozmawiać o klimacie, cenach żywności i dojrzewaniu, chodzić do pracy i martwić się co najwyżej o przegląd techniczny?
Nie znam odpowiedzi.
Może nawet nie istnieją. Albo jeszcze nie istnieją.
Dziś jestem skoczkiem między światami.
Myślę o konferencji rodzic-nauczyciel, grafiku dyżurów i wizycie lekarskiej.
I myślę z wielką gulą w gardle o tych, którzy obecnie walczą o swoje życie na drugim świecie, znosząc terapie, grzebiąc marzenia i drżąc na zimnych plastikowych krzesłach w obliczu odkryć.
Wracam do codziennego świata i udaje mi się płynąć.
Ale wciąż jestem częścią bańki.
Może do końca życia.
Komentarze